Wspomnienie dnia 12.5.2020

Notatka z dnia.
Wspomnienie dnia 12.5.2020

Wszedłem na chatę koło 11 wieczorem, dziwiąc się że w czasie 
pandemii miałem tak intensywny dzień. Z rańca byłem biegać, chwilkę popracowałem, pobiegłem do sklepu po farby i malowałem basen, po czym zaiwaniałem na hulajnodze wyczynowej na targowisko zrobić mega dużo zakupów warzywnych. Matce za kilka złotych kwiatków kupiłem. 

Poszedłem też do sklepu zielarskiego gdzie sprzedawczyni przez mój telefon przekonała moją matkę by zamiast chemicznego leku stosować naturalny, ziołowy preparat, o podobnym działaniu jak kwas acetylosalicylowy. Kupiłem to co matka chciała, zapłaciłem aż 270 zika. 

Odwiedziłem kolegę po drodze. Później zaiwaniałem na chatę, coś chyba napisałem, pomalowałem resztę basenu i zauważyłem że już jest 13 czy 14. Znowy sprułem kolejną parę krótkich spodenek- downhillowych szortów z kordury, która niby jest mega wytrzymała, ale potrafię i to zniszczyć. Musiałem je na szybkości zawieźć do zszywania. U pani sąsiadki odebrałem inne już zszyte szorty. 

Musiałem odpocząć. W ogóle chyba zmarzłem bo przecież cały dzień od rana w krótkich spodniach poginałem a było ledwie 8 czy 12 stopni ciepła. Poszedłem do łóżka, wykonując z łóżka telefony do kolegów. Nagle ogarnąłem że już 16-ta i pora iść na trening. Przy okazji odebrałem kółka od hulajnogi z paczkomatu inpostu. Na dworcu autobusowym spotkałem kumpla i już trajkotaliśmy całą podróż do wioski obok. 

Opowiadałem mu jak chyba dotknąłem koronawirusa, bo złapałem coś co mnie pokuło po pysku, czułem że coś mnie kuje po wardze, jak to dotknąłem, i pobiegłem się myć mydłem, bo mnie coś kuło na ustach. Całą mordę wymyłem, gardło mydłem wypłukałem bo bardzo szybko mnie w nim drapać zaczęło, wypiłem mnóstwo wody i płynów. I nagle zacząłem wymiotować, i wymiotowałem tą wodą co ją piłem "pod kurek" jak mi ziomy mówiły co w Lombardii na desce byli- jak się tego koronawirusa wypłukuje, że wody w siebie opór trzeba wlać. Ryj umyłem, zwymiotowałem kilka litrów płynów, trochę się gorzej poczułem, ale następnego dnia już się ogarnąłem i poszedłem rano biegać. 

Później się kumpeli co jako lekarz pracuje, czy ten wirus mógł mnie pokuć wokół warg na ryju. Opowiadałem wielu znajomym tego dnia jak coś mnie po ryju wokół pyska kuło, i że to moze było to "białko typu spike" z tego koronawirusa. Lekarka twierdziła że to raczej niemożliwe, że nie czuje się faktu samej infekcji, ale - ja nadal twierdziłem swoje. Mówiłem że jestem weganem, i że pewnie takie patogeny czuję po prostu. W ogóle opowiadałem jak czasem po prostu czuję sam fakt infekcji patogenem, czuję taki strzał, że się czymś zaraziłem. Opowiadałem że raz się z laską lizałem, to się petting chyba nazywa, a ona miała aparat na zęby, i nagle poczułem jak mnie czymś zaraziła, i jak mnie coś "uderzyło". Nie wiem, ale mam przeświadczenie że mój organizm rozpoznaje takie patogeny i informuje mnie "już na ich wejściu". 

Po jednym treningu pocisnąłem na kolejny- na jogę, tym razem to ja zarządzałem salką sportową. Musiałem wszystko oporządzić, pozamiatać, wymyć kibel, wywietrzyć i ogarnąć. W wolnej chwili złapałem hulajnogę by poskakać mna asfalcie przed domem. W Polsce jest bardzo dziwne prawo drogowe i przed domem na moim asfalcie nie mam uspokojonej ulicy osiedlowej, wonerfu, ale jakąś ruchliwą ongiś ulicę. Teraz już jest lepiej, ale i tak dzisiaj na mnie ktoś trąbił przed moim domem jak skakałem na hulaji. Dziwne że nie ma tutaj takiego znaku że wolno się bawić na jezdni, i że samiochody muszą jechać powoli.

Ziomy przyszli na jogę, po treningu na szybkości przebrałem się w strój do hokeja. X. się ze mnie śmiał, "Zobacz- po to on ma te wszystkie zbroje"- mówił gdy wkładałem pancerz na pancerz i poczwórne spodenki przeciwuderzeniowe. Ostatnio tyle razy leżałem na ziemi że bez tylu par spodenek obiłbym sobie zad. Ubrałem wielki pancerz i ogromne spodenki, w które natychmiast zostałem skopany "w ramach testu czy działa". 

Tylko na chwilę hokeja się załapaliśmy. Może z pół godziny grałem i powrót do chaty. I tyle. Dzień zapieprzał szybko. 

Na treningu dostałem zje... bo zbyt dużo gadałem, żartowałem, i nie uważałem. Byłem naprawdę zmęczony już mimo że przed treningiem z godzinę w łóżku odpoczywałem, wiedząc że czeka mnie mały sajgon. Jest wpół do północy. Kreśląc te słowa jestem zszkokowany tempem dnia. Spotkałem dzisiaj całkiem sporo ludzi, z wieloma pogadałem całkiem długo i blisko, nie wszystkich nawet dałem radę odwiedzić. 

W wydawnictwie jakiś ziom próbował mi odpalić plik tekstowy w jakimś formacie którego obsłużyć nie potrafię. Poprosiłem o pomoc, ale dalej nic. Mieszkańcy chcieli bym zgłosił na prokuraturę a teraz nie jestem w stanuie tego ogarnąć bo opis zdarzenia przesłałi w pliku w jakimś formacie którego ja i ziom mój- nie kminiliśmy. W ogóle spotkała mnie jakaś internetowa padaka, nie daję sobie rady ostatnio, zostałem zasypany njusami i się wszystko mi pozapychało na kompie i na majlu. Kicha. 


--

Adam Fularz, manager Radiotelewizji

Prezes Zarządu, WIECZORNA.PL SP Z O. O.,ul. Dolina Zielona 24A,   65-154 Zielona Góra

Komentarze

Artykuły